Antykot

Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, naprzeciwko okien mojej babci mieszkała artystka. Artystka quilterka, która suszyła swoje dzieła na balkonie dostarczając mi wielości bodźców. Wtedy, oczywiście, nawet nie miałam podejrzeń, jak nazywa się sztuka, którą podziwiałam z odległości kilkunastu metrów. A było co podziwiać. Bogactwo wzorów i kolorów! W tej chwili mam już tylko mgliste wspomnienia, które jednak uważam za wartościowe.
Wiele lat później miałam rozmowę o tych wspomnieniach z przyjaciółką mojej mamy. Okazało się, że pani Jagoda miała zalegające w garażu próbki materiałów w dużych ilościach. Próbki, jak to próbki - występowały w wielości barw, faktur i gatunków, bez wpływu na wielkość poszczególnych kawałków. Za to moja wiedza na temat patchworków była wręcz odwrotnie proporcjonalna. Nie miałam nawet maszyny do szycia. Dobrze, że miałam a) koleżankę z maszyną, b) internet, c) pomysłowość d) chodzący kalkulator w postaci Drogiej Pomocy.


No to zaczynamy! Maszyna stoi, Pomoc liczy. Ja kompletnie zdezorientowana... Wiem co ma mi wyjść (log cabin), ale jakim cudem to się stanie? W ruch poszła linijka szkolna - porządna - drewniana, ołówek i nożyczki - też dobre - chirurgiczne. Lepszych narzędzi wtedy nie miałam. I tak spędziłam sporo wieczorów z moją Pomocą. Jedna trzymała materiał, żeby się nie przesuwał pod linijką, druga z linijką odmierzała odpowiednią długość i rysowała linię ołówkiem. Potem nożyczkami wycinałam kwadraciki i prostokąciki. Żmudna praca, a jednak było fajnie! Nawet odnalazłam pewien rytm w tej pracy, kiedy trzeba było przejść do etapu szycia. Nawet teraz wzdycham wspominając początki. Ta wielość gatunków i grubości tkanin mogłaby, jak sądzę, wyprowadzić z równowagi zawodową szwaczkę. Jedna warstwa się ślizgała, bo była wiotka i cieniutka, druga "kleiła się", bo była gruba i elastyczna. Niektóre materiały były prawie jak blacha, inne strzępiły się jak głupie. W efekcie kwadraty miały nie zawsze kwadratowy kształt, ich wielkość też była mocno dowolna. Mimo wszystko nadal bawiłam się dobrze i byłam pełna entuzjazmu. W efekcie powstały 3 narzuty. Przeżyły wiele. Dwa pokolenia kotów i psa. Ostatnio znalazłam 40 kwadratów, które nie zostały wykorzystane. Teoretycznie mogłam je wyrzucić. Ale już były zrobione. Potrzebowały wyprasowania, wyrównania i zszycia. Wyrzuciłybyscie? Mnie było szkoda. I pomyślałam, że przydadzą się do uratowania ile się da z mojego ukochanego fotela, zanim kot definitywnie mi go zrujnuje. Trzeba przyznać, że "dziad" go nie oszczędza. I tak powstał ANTYKOT.

Komentarze