Rag quilt





To miał być łatwy projekt. Miałam kilka par starych jeansów. Szkoda wyrzucać, skoro mam „talent”. Pomyślałam o takim piknikowym quilcie z jeansów i kraciastych koszul. Dla bardziej przaśnego klimatu postanowiłam, że będzie to rag quilt. A skoro jeansy stare, koszule stare to przecież nie będę inwestowała w wypełnienie – mam resztki owaty… Dlaczego na tym etapie nikt nie walnął mnie w głowę, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce???
Wymyśliłam quilt o wymiarach około 2×2 m. Nigdy takiego nie robiłam i z rozważań nad wielkością poszczególnych kwadratów wybór padł na rozmiar kwadratu 15 cm, z tym że te frędzle mają około 1,5 cm. Wyszło słabo… Stanowczo powinny mieć 20 – 25 cm.
No dobra, rozpuściłam wici, że potrzebuję większej ilości jeansów i koszul. Zmusiłam Hanię do przejrzenia strychu. Robota okropna, tym bardziej, że jej córki są tak szczupłe, że z tych jeansów mogłabym co najwyżej zrobić artystyczne sznurowadła… Właśnie sama walnęłam się w głowę – nie będę tego robić!
Koniec końców dostałam jeansy po kuzynkach, koleżankach, czyichś szwagrach… Mam ich jeszcze na kilka projektów. Tylko nerwów brak

Kiri polubiła nowe posłanie
:)Radośnie wzięłam się za wycinanie kwadratów; przecież to prosty projekt. Po osiągnięciu 289 jeansowych kwadratów mina z lekka mi zrzedła. Cała reklamówka i ważyła DUŻO. Jak Małgosia będzie to podnosić? (A z myślą o niej i jej rodzinie wzięłam się do pracy). Na tym etapie nie byłam już skłonna do odwrotu. Co? Poddać się? NIE! W związku z tym wycięłam 289 kraciasto-paskowych kwadratów – pół reklamówki. No dobrze, teraz wypełnienie, czyli resztki owaty. Większe, mniejsze – trzeba nad tym jakoś zapanować, poprzycinać do mniej więcej dobrego rozmiaru. Dopiero niedawno Ania Sławińska powiedziała mi, że noże krążkowe okropnie się tępią na ocieplinach. Serio?! Ja myślałam, że one tak po prostu mają… wrrrrr…


Feniks dla też polubił nowe posłanie. On lubi wszystko, czym mi przeszkadza
Pozszywałam 289 kanapek, następnie w rządki i okazało się, że wystają różnej długości fragmenty owaty. W zasadzie, jak to piszę, to jestem zła… Siadłam przed TV i wycinałam, wycinałam. Jak się zapewne domyślacie, po zszyciu rzędów miałam tę samą robotę, tylko po drugich bokach. I tak sobie wycinałam te resztki owaty. Jak skończyłam, to miałam absolutnie dość! A tu jeszcze trzeba pokroić frędzelki. Co prawda są specjalne nożyczki do tego celu, których nigdy nie widziałam w Polsce i nie będę przecież ściągać z Amazonu dla jednego projektu. Mam bardzo fajne, nieduże i ostre  nożyczki. Nadadzą się.
Jednego popołudnia porobiłam frędzelki w około ¼ quiltu. Zmęczyło mnie to tak bardzo, że przez jakiś czas omijałam tę górę nieszczęścia. Ale mi przeszkadzała! Ile czasu może mi zalegać na widoku (bo wtedy prędzej skończę)? Już nawet mój pies polubił ten quilt. 


 


  
W poniedziałek siadłam z ambitnym planem rozprawienia się definitywnie z frędzelkami. Zajęło mi to chyba z 6 godzin, palce bolały, ramię też. Ale jak się zaparłam, że skończę – to skończę! Kciuk tak mi zdrętwiał, że w piątek go nadal nie czułam. Umycie łyżeczki było problemem. Ale skończyłam! Teraz już tylko pranie. Całość nabierze zupełnie innego wyglądu, frędzelki ładnie się postrzępią, całość będzie ładnie wyglądać i pachnieć. Niestety, moja pralka na 6 kg wsadu okazała się niewystarczająca. Argh… Tak, da się do niej wepchnąć, ale trudno mówić o czymś więcej niż wymoczeniu. Ciekawe, czy pani w pralni go przyjmie? (Przyjęła :))
Szczerze nie znoszę tego quiltu! Mam jednak nadzieję, że w nowym domu go polubią.


Post opublikowany pierwotnie w czerwcu 2016 na Facebooku.

 PS. W nowym domu go polubili. Robert odmówił wyniesienia go na trawnik :)

Komentarze