Remont z piekła rodem



Plany remontu mikro-kuchni były od dawna. Ale wszyscy wiemy, że kuchnia i łazienka to najkosztowniejsze pomieszczenia w domu. Nie chcąc posiłkować się kredytami i zarabiając tyle ile zarabiam, zbierałyśmy to co się udało odłożyć. A tu covid, lockdown, itp. A w związku z tym inflacja, jakiej nie było od bardzo dawna... Szybka ocena sytuacji doprowadziła nas do wniosku, że remont należy przeprowadzić jak najszybciej, bo za chwilę, to co uzbierałyśmy starczy na jedną szafeczkę.

Decyzja zapadła. Dzwonię do firmy i pytam o możliwość przeprowadzenia remontu. Nie wcześniej niż za pół roku. Dzwonię do kolejnej i kolejnej... Najbliższy termin to za miesiąc. Prawie ok, ale od czego są koleżanki, które na podstawie własnego doświadczenia dają kontakt do pana od remontu? Kto by pomyślał, że właśnie weszłam na pierwszy stopień do piekieł? 

Przyszedł pan budowlaniec przyprowadzony przez pana elektryka, który niejako sam zatrudnił się przy moim remoncie. No cóż, elektryka też była do zróbienia. Umówilyśmy się na termin, zakres i koszta. 

Przyszedł elektryk z pomocnikiem. Omówiliśmy gdzie mają być gniazdka, piekarnik, lodówka, itp. Panowie okleili wejście, żeby nie robić bałaganu w całym domu (i uniemożliwić mi kontrolę) i przystąpili do działania. To znaczy pomocnik przystąpił, elektryk tylko palcem kiwał. Kolejnego dnia elektryk wyglądał poimprezowo, strach go puścić do pracy. W końcu za jego bezpieczeństwo odpowiadam ja. Następnie okazało się, że gniazdko, które miało być za lodówką, znalazło się 30 cm nad nią. Proszę o obniżenie i spotykam się ze stanowczym oporem! "Zrobi sobie pani otwór w szafce". No żesz, kurka! Człowiek płaci kupę kasy za instalację, za meble. A ten ci mówi, że obie te rzeczy na dzień dobry będą nie tak, jak powinny, bo on nie zrobi poprawek. (Później okaże się, że gniazdko do piekarnika też jest w złym miejscu i uniemożliwi zamontowanie tegoż. Na szczęście oba te gniazdka w porę zostały przesunięte). A ponieważ nie był to jego jedyny feler, to się pożegnaliśmy. Emocji, jak przy rozwodzie! Zażądał wynagrodzenia, jak za skończoną pracę. Na argument, że jego praca ograniczyła się do pokazywania palcem (w dodatku źle), dowiedziałyśmy się, że "trzeba umieć wskazywać palcem!" No, sorry, nie umie pan... Afera na cztery fajery! Ale poszedł. I tu schodzimy na kolejny stopień w czeluści... 

Kto dokończy instalację? Pomocnik mówi, że wszystko wykuje i nawet kable położy, ale jednak nie jest elektrykiem. Przyprowadził kolegę z papierami. I od słowa do słowa okazało się, że pijący leń-elektryk od pokazywania palcem namotał. Panowie poprawili co było do poprawienia i dokończyli, na ile było to możliwe przed dalszymi działaniami. Czas na telefon do budowlańca. I kolejny stopień w dół... 

Dzwoni mama do budowlańca - brak odbioru. Raz, drugi... Dzwonię ja - mojego numeru nie zna. Odebrał, uprzejmy głos. Pada moje nazwisko i! "Nie będę u pani robił remontu!" "Jak to? Mamy umowę. Słowną, ale mamy". "No, może mnie pani pozwać". Leń-elektryk przyznał się koleżance, że stało się to za jego radą. 

Czas na czwarty stopień do piekła. Skąd wziąć budowlańca już! Natychmiast! Bo nie mam kuchni, bo dom w rozwałce - wszystko stoi porozkładane po całym mieszkaniu i nie ma jak żyć normalnie. Chciałybyśmy jak najszybciej przeprowadzić ten remont i wrócić do normalnego życia. Pomocnik chwali się umiejętnościami i dotychczasowe obserwacje to potwierdzają. Facet chce zarobić, wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze. Ale miał zaplanowany tydzień urlopu. Ech, jestem podłamana, ale wydaje się, że sytuacja nie jest beznadziejna. Wrócił z urlopu dwa dni później niż się umawialiśmy. A my już żyjemy dwa tygodnie w kompletnej rozwałce. 

Wziął się do pracy. Koleżanka pyta, czy zamówiłam meble. Mówię, że nie, bo nie mam ich gdzie przechowywać. Ona mi, żebym zamawiała, jak najszybciej, bo się długo czeka. Pytam w sklepie o terminy. Dwa tygodnie czekania. Praca się posuwa do przodu, rozmowa z budowlańcem odnośnie terminu zakończenia została przeprowadzona. Meble zamówione. 

Kolejny stopień ku czeluści. Pan nie przyszedł. Zaszczepił się, ręka go boli. Przyszedł. Nie przyszedł - narzeczona ma problem z kolanem. Przyszedł. Narzeka na zmęczenie. Nie przyszedł - awaria z szambem. Przyszedł. Nie przyszedł.

W międzyczasie przyjechały meble. Nasza przestań życiowa skurczyła się do izolatki w chińskim więzieniu. Prace, pomimo wcześniejszych ustaleń jeszcze nie skończone... 

Narzeczona złamała nogę... On ogólnie narzeka na zmęczenie. Ma przyjść, zafugować podłogę, ale musi jechać do ZUSu. Zupełnie nie rozumiem czemu jego ZUS jest w innej miejscowości niż mój. Mieszkamy na sąsiednich osiedlach... Ja kładę fugę (bo mi zależy na czasie! Nie mam jak mieszkać, umyć się, gotować, odpocząć, uszyć chusteczki do nosa. O większych projektach nawet nie myślę). Pierwszy raz w życiu kładę fugę, w dodatku kartą na punkty ze stacji benzynowej, bo innych narzędzi nie mam... Dzięki ci internecie za youtuba. 

Szósty tydzień mieszkania w warunkach uwłaczających godności. W końcu przyszedł. "Dzień dobry, przyszedłem zabrać swoje rzeczy". "Dlaczego?????" W zasadzie się nie dowiedziałam. Z niedomówień wyszło, że zapytałam o złamaną nogę narzeczonej kolegę budowlańca. Wyszło na to, że kobieta cieszy się nienagannym zdrowiem. Dla niej dobrze, ja pogubiłam się w liczeniu stopni do piekła...

Chciałabym zacząć od nowa. Niestety, nie posiadłam umiejętności cofania czasu. 

Okazuje się, że mam przyjaciół! ❤❤❤ Popłakałam się w słuchawki, bo musiałam z kimś podzielić się nieszczęściem. Organizują mi pomoc. Życie staje się lepsze. Na rodzinie też mogę polegać ❤❤❤ Wujek załatwił ekipę. 

Stopień w górę? Niezupełnie. Zgubiłam szafkę! Stopień w dół. Jak można zgubić szafkę w mieszkaniu niespełna 40 metrowym? Można. Jak dostawcy we dwóch wnoszą paczki do samodzielnego montażu, i wszystko jest w oddzielnych pudełkach, to można. Depresję chyba mam od 3 tygodnia remontu. Teraz doszedł zawał. Zadzwoniłam do sklepu i tłumaczę co i jak. Sklep wychodzi naprzeciw moim potrzebom. Dziękuję za fajną obsługę zagubionego klienta. 

Remont jeszcze trwa. Chciałabym napisać, że za chwilę koniec, ale się boję... 

Jak się w końcu kiedyś skończy, to dojdzie mi marskość wątroby, bo będę pić chyba tyle czasu ile on trwał. 

A ile czasu trwa wyjście z piekła??? 

Komentarze